Dwa miesiące później

Mijają właśnie dwa miesiące, od kiedy tak naprawdę wróciłem do muzyki. Przymiarki trwały już od listopada 2024, ale dopiero zakończenie prac nad podcastem i uzupełnienie instrumentarium zakupami czarnopiątkowymi dało mi impuls do odświeżenia znajomości ze Studio One. Dzisiaj chciałbym spojrzeć wstecz na ten czas i podsumować, co wyszło, a co szwankuje czy czego brak dostrzegam.

Sprzęt

Sprzętowo niby się wiele nie zmieniło, a jednak uważam, że nawet te niewielkie zmiany miały swoje znaczenie. Po pierwsze - Sparrow 4x100. Sam kontroler nie jest może idealny, a największym jego mankamentem jest... niewielka masa. Urządzenie jest bardzo lekkie i, co za tym idzie, bardzo łatwo się przesuwa po biurku. Przyklejenie na spodzie gumy pomaga tylko częściowo - jeśli mocno przycisnę suwaki, jest ok, ale jeśli przykładam siłę zbyt poziomo, to zamiast suwaków przesuwam całego Sparrowa. To są jednak sprawy drugorzędne w kontekście olbrzymiego wzrostu wygody - naprawdę nie da się porównać komfortu, jaki dają dziesięciocentymetrowe suwaki Sparrowa w porównaniu do względnie małego kółka modulacji z Arturii KeyLab 61. Że przemilczę kompletnie dysproporcję między wygodą użycia Sparrowa i nożnego kontrolera ekspresji od Rolanda.

Po drugie - Elgato Stream Deck. O jego wykorzystaniu pisałem szerzej niedawno, tutaj więc tylko powtórzę, że to urządzenie naprawdę ułatwia życie. I naprawdę jestem coraz bliższy decyzji o dokupieniu wersji XL, z ponad trzydziestką przycisków - moja wersja ma ich tylko piętnaście. Niby to tylko wywoływanie skrótów klawiaturowych, ale o ileż wygodniejsze!

Bez obu urządzeń zapewne bym się obył, jednak na tyle uprzyjemniają one i przyspieszają pracę, że być może części utworów jednak bym nie nagrał. Samo przygotowywanie plików MIDI dzięki Stream Deckowi i opracowanym na jego potrzeby makrom stało się o wiele szybsze i mniej frustrujące. Kiedy sobie przypomnę pierwsze utwory Vivaldiego i walkę z plikami MIDI... brr!

Instrumenty orkiestrowe

Muszę przyznać, że te dwa miesiące bardzo intensywnych prac "orkiestrowych" nauczyło mnie więcej o bibliotekach dźwiękowych i ich wykorzystaniu w Studio One, niż wiedziałem dotąd. Niby umiałem robić pewne rzeczy, pobieżnie znałem posiadane instrumenty, ale o ile do własnych kompozycji tej wiedzy mi wystarczało, to konieczność zachowania ducha oryginałów w przypadku muzyki "klasycznej" spowodowała, że musiałem albo nauczyć się nowych rzeczy, albo wręcz zdobyć nowe narzędzia (a tak naprawdę - jedno i drugie jednocześnie).

Na pewno wielkim odkryciem stały się dla mnie biblioteki Orchestral Tools. Firmę znałem od dawna, używałem przecież Berlin Inspire 1 oraz (częściej) Berlin Woodwinds Soloists 1, a konkretnie brzmienia rożka angielskiego. Teraz jednak bardzo doceniłem jakość i elastyczność bibliotek tego producenta, bo pozwoliło mi to zakupić tylko potrzebne elementy, bez marnowania pieniędzy na rzeczy nieużywane.

Bardzo sobie chwalę Spitfire Chamber Strings, bez której to biblioteki nie nagrałbym "Czterech pór roku" Vivaldiego. Bardzo polubiłem Fracture Brass Band Soloists i moje ostatnie odkrycie, czyli Norrland Samples Solo Trumpet - wciskam je, gdzie tylko mogę.

Z kolei niewątpliwymi porażkami okazały się Crow Hill Glass Strings i Stremtech Legacy Horn. W praktyce nie korzystam z żadnej z nich i jeśli nie zostaną poprawione błędy (zgłoszone do producentów), nie ma szans, bym tych bibliotek użył na czymś poza projektem testowym.

W pewnym sensie porażką okazały się także czarnopiątkowe zakupy w Audio Imperia. Niby Areia, Jaeger, Dolce czy Chorus nie są złe, ale po prostu nie mam do czego ich użyć. Świetne smyczki mam w BBC Symphony Orchestra, Berlin Strings, Chamber Strings i Iconic Strings (w kolejności od największego do najmniejszego składu). Poza tym co próbuję użyć np. Arei, okazuje się, że ma ona zbyt duże ograniczenia jeśli chodzi o artykulacje, podobnie zresztą świetne instrumenty dęte z Jaegera. Dolce przegrało z Chamber Strings, a za chóry jakoś na razie się nie biorę. Mam więc sporą grupę bibliotek, które - chociaż bardzo dobre - leżą odłogiem.

Biblioteki bibliotekami, natomiast uważam, że największy profit daje jednak doświadczenie i poznanie tego, co się ma i czego się potrzebuje. Dopiero intensywne robienie mock-upów wymusiło na mnie dogłębniejsze przestudiowanie posiadanych instrumentów i poznanie charakteru dźwięku różnych artykulacji. To z kolei uświadomiło mi realne potrzeby i ograniczenia, przez co zdecydowanie lutowe zakupy różniły się od ostatnich czarnopiątkowych. A różniły się właśnie celowością - po prostu dokładnie wiedziałem, czego potrzebuję i zakupiłem wyłącznie to, co te potrzeby zaspokajało. W tym kontekście żałuję np. zakupu Arei czy Jaegera, bo zamiast nich mógłbym mieć kilka instrumentów więcej z serii Berlin na przykład. I z nich przynajmniej bym korzystał.

Dorobek

Kolejne utwory dorzucam do playlisty na YouTube i przekroczyłem obecnie liczbę kilkunastu tytułów, ale w harmonogramie jest wrzuconych jeszcze osiem, co daje powiedzmy jeden utwór co trzy dni. Dużo, mało - trudno powiedzieć. W produkcji jest ostatecznie więcej, bo mam parę tytułów, które są rozpoczęte i czekają na dopracowanie - na przykład "Taniec węgierski nr 5" Brahmsa czy "Eine kleine Nachtmuzik" Mozarta. Niewątpliwie zatem coś się ruszyło, a jako ilustrację dźwiękową do dzisiejszego wpisu dam utwór zrobiony miesiąc temu, czyli "Wełtawę" Smetany:

Z utworów nowych i do tego własnych mogę wymienić tylko The Trial, który napisałem "na kolanie" na potrzeby biblioteki Jaeger. W sumie mogę jeszcze wymienić "składankę" kolęd, bo od nich tak naprawdę się zaczęło. Wprawdzie patrząc z dzisiejszego punktu widzenia najchętniej nagrałbym tę składankę na nowo, ale to przy tych krótkich, "wprawkowych" utworach przekonałem się, że nie zapomniałem, jak się muzykuje w Studio One. No i pozytywny odbiór u rodziny i nie tylko także sprawił, że zachciało mi się "iść dalej".

Podsumowanie

To były bardzo intensywne dwa miesiące - zarówno jeśli chodzi o rozrost instrumentarium, jak i liczbę przygotowanych utworów. Cieszę się też bardzo z rozszerzenia samego warsztatu - mam na myśli w tym wypadku i sprzęt, i umiejętności, bo mam obecnie zdecydowanie szerszą wiedzę i o orkiestracji, i o brzmieniu poszczególnych instrumentów, i o sposobach kontroli brzmienia. Zdaję sobie sprawę z niedoskonałości moich mock-upów, ale postanowiłem zaprzestać ich ciągłego poprawiania i wymieniania. Tak to bowiem na początku było, że wrzucałem gotowe utwory do kolejki publikacji na YouTube, ale gdy nadchodził czas premiery, byłem już z wiedzą i umiejętnościami nieco dalej i od razu słyszałem przeróżne problemy w dopiero co opublikowanych utworach, więc je szybko poprawiałem i wrzucałem ponownie. Teraz już jednak machnąłem ręką i jeśli do utworu nie zakradł się żaden ewidentnie techniczny błąd (np. ucięcie pogłosu na końcu utworu czy jakiś przypadkowy zbyt głośny dźwięk wynikający z przeoczenia), to zostaje już tak, jak jest. To też w końcu zapis pewnej drogi, którą przechodzę, prawda?

Komentarze