[O] Happy End
Macie swoje "płyty dzieciństwa"? Ja mam. Przez to, że Tata lubił nagrywać audycje radiowe oraz miał gramofon "Artur", do dziś mam słabość do Elvisa, Boney M, Czerwonych Gitar i... Happy Endu. W tym ostatnim przypadku każdorazowe odsłuchanie albumu "Jak się masz kochanie" wiąże się z bardzo mieszanymi uczuciami, gdzie nostalgia walczy z zażenowaniem... Jeśli szukacie piosenek, które są bardzo chwytliwe, mają proste do zapamiętania melodie, a do tego niemożliwie wręcz kliszowe i banalne słowa, to jest to dla Was idealna płyta. Są tu nieszczęśliwe miłości (szczęśliwe zresztą też), rozstania, powroty, bukiety polnych kwiatów, nieśmiertelne bzy, uśmiechy, oczy, które mówią wszystko i tak dalej, i tak dalej... No i co z tego, myślę sobie. I słucham sobie raz do roku, a wtedy wracają chwile beztroskiego dzieciństwa. Wtedy te piosenki brzmiały pięknie i odkrywczo... Szkoda, że życie takie nie jest.