Głód VST
Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy to jednak ogólna przypadłość wirtualnych muzyków - sądzę, że jednak nie jestem osamotniony w dążeniu do ciągłego poszerzania zasobów wirtualnych instrumentów, efektów, narzędzi i innych informatycznych wynalazków związanych z tworzeniem muzyki. Czy twardy racjonalizm na coś się tutaj zda?
Źródło
Chęć posiadania jeszcze jednej "wtyczki", jeszcze jednego banku brzmień u mnie bierze się przede wszystkim z optymistycznego przeświadczenia, że ten kolejny zakup znacząco podniesie jakość tworzonej przeze mnie muzyki. Wiecie, łudzę się, że dzięki jakiejś super-cesze danego kawałka oprogramowania będę mógł napisać utwór, który "zadziwi świat". Albo spełni jakieś moje tajemne marzenia z przeszłości. Najgorsze, że czasem to się faktycznie zdarza, zwłaszcza z tym "spełnianiem marzeń".
W latach dziewięćdziesiątych, gdy przechodziłem z ośmiobitowego Atari i programu Chaos Music Composer na Yamahę PSS-780, a potem Yamahę MU-50, wręcz zachłystywałem się nową jakością dźwięków. Szczególnie MU-50 budziło we mnie tyle kreatywności i chęci muzykowania, że do teraz uważam powstałe wówczas "albumy" Ex Oriente Lux i (przede wszystkim) Schody do nieba za przełomowe. Ale i już wtedy dostrzegałem ograniczenia - jakże chciałem, by MU-50 miała lepsze brzmienie fortepianu, sekcji smyczkowej czy wielkich bębnów! Och, cóż ja bym wtedy z tymi brzmieniami zrobił, jakie kompozycje bym napisał!...
Minęło dwadzieścia lat i w 2016 roku wróciłem do muzyki, nabywając program FL Studio, który - jak wcześniej MU-50 - spowodował "zachłyśnięcie się" nowymi możliwościami. Ileż tam było wspaniałych syntezatorów, ileż można było ścieżek użyć, i pogłosów (tak, tak, szeroki pogłos to było coś, o czym marzyłem). A do tego akurat nadszedł czarny piątek i TYLE wspaniałych instrumentów za pół darmo!
Bez hamulców
No i się zaczęło skakanie z kwiatka na kwiatek. Duże bębny? Akurat jest promocja na Big Band Orchestra. Orkiestra? EastWest Hollywood. Pogłos? Valhalla Room. Syntezatory? Serum i Sylenth1 na raty, a do tego AnalogLab. Wszystko dość impulsywnie, byle tylko dało się nagrać kolejny utwór na powstającą błyskawicznie płytę. Via zawierała chyba wszystko poza śpiewem, co kiedykolwiek chciałem nagrać. Mówiony tekst z pogłosem? Jest. Nagrania orkiestrowe? Nawet dwa. Eleganckie syntezatory? Wszędzie. Duże bębny? A jakże. Nawet przesterowaną gitarę udało mi się tam upchnąć. I śpiewane wokalizy z instrumentów od Heavyocity. Wierzcie mi, to była prawdziwa euforia. Rację miał kolega Artur, który odsłuchując efekt końcowy stwierdził, że to brzmi jak demo, wszystko jest fajne, ale za krótkie. Wówczas tego tak nie odbierałem, ale dziś wiem, że miał rację - ten album to było badanie, co można i czego potrzebuję.
No, a im dalej w las, tym więcej drzew. Ciągle czegoś potrzebowałem. A to mrocznych, lejących się padów, a to lepszej orkiestry, a to potężniejszych bębnów, a to piękniej brzmiącego syntezatora. W arsenale pojawiły się Damage, Diva, Omnisphere, Berlin Inspire, V Collection i ogromny zestaw rzeczy mniejszych, ale spełniających określoną funkcję (choćby uwielbiany wówczas przeze mnie instrument Rob Papen RG). W bólach rodziła się płyta Runaway, która miała tylko jedno zadanie - być poligonem doświadczalnym dla lawinowo rozszerzającej się bazy instrumentów. W efekcie jest to chyba najsłabszy mój album, bo nie muzyka była w nim ważna.
Rzeczy do zrobienia
I ta lawina szła, i szła, bo ciągle - znajdując jakiś szczególnie interesujący instrument - odkrywałem niszę, której jeszcze nie zapełniłem. Świetnym przykładem jest muzyka orkiestrowa, bo skrycie marzyłem przez wszystkie te lata, że uda mi się napisać coś, co zabrzmi jak prawdziwa orkiestra. Biblioteka od EastWest okazała się kosztowną pomyłką, dopiero Nucleus i przede wszystkim BBC SO spełniły moje marzenia o prawdziwie orkiestrowym brzmieniu. Dorzuciłem do tego solidne instrumenty solowe, jak choćby pakiet SWAM, Stradivari Violin czy VSL English Horn.
Drugim przykładem są mocne gitary - próbowałem je gdzieniegdzie przemycić, ale dopiero nagrywając album Synergy, zrobiłem to bez większych kompleksów, bezwstydnie wrzucając gitarowe riffy, gdzie popadło i okraszając część utworów gitarowymi solówkami. Zbiegło to się z wykorzystaniem MDrummera jako prawdziwie brzmiącej perkusji akustycznej, od której dotychczas stroniłem, pakując wszędzie syntetyczne "pyknięcia".
Wydaje się, że nie mam już niezrealizowanych muzycznych marzeń - od momentu wydania Second Encounter mam przecież na koncie nawet piosenkę, śpiewaną nie przez siebie...
Narzędzia specjalizowane
Usprawiedliwiam się teraz tym, że uwagę skupiam na specjalizowanych narzędziach: komplecie wtyczek od FabFilter, konkretnych cechach programów DAW i ułatwianiu sobie życia. Przydałoby się jeszcze SpectraLayers czy Resonic Pro, z chęcią też przygarnąłbym profesjonalną wersję WaveLaba, ale to już z kaprysu, żeby po prostu mieć ten najbogatszy wariant.
Pomyłki
Oczywiście podczas tak rozbuchanego gromadzenia narzędzi nie sposób ustrzec się od błędów i powiem szczerze, że gdyby miał dzisiejszą wiedzę cztery lata temu, z pewnością darowałbym sobie całkiem sporo zakupów, bo dużo rzeczy nabyłem niepotrzebnie - wystarczy wspomnieć tegoroczną wielką czystkę. EastWest, Waves czy efekty od AIR to koronne przykłady źle wydanych pieniędzy. Nie mówię tu o instrumentach, z których rezygnowałem w późniejszym czasie, bo zastępowałem je czymś lepszym (jak miało to miejsce w wypadku np. Big Bang Orchestra i Damage, Berlin Inspire 1 i BBC SO, Valhalla Room i FabFilter Pro-R (chociaż akurat Pro-R nie jest DUŻO lepszy). W większości takich sytuacji te starsze instrumenty/efekty mam wciąż zainstalowane i używam od czasu do czasu.
Pocieszam się, że obecnie raczej nie zdarza mi się już "wtopić" pieniędzy na zakup jakiegoś kompletnego badziewia. Być może to kwestia doświadczenia, a być może też i ceny, bo mając wydać jakąś konkretniejszą sumę, bardziej się przykładam do studiowania opinii i oglądania recenzji, których zwykle mnóstwo jest na YouTube (a jeśli nie ma, to też jest jakiś sygnał).
Czy coś jeszcze zostało?
Co roku wydaje mi się, że mam już wszystko, czego potrzebuję, a jednak lista zakupowa "na zaś później" ciągle nie jest pusta. Obecnie znajdują się jednak na niej rzeczy niezbyt pilne i nie ma tam nic, co jakoś strasznie przyspieszałoby tętno: Cremona Quartet, Damage 2, Komplete 13, BBC Pro, EZ Bass, SpectraLayers Pro, FabFilter Saturn 2 czy V Collection 8. Jeśli coś z tej listy pojawi się w moim "arsenale", to raczej w wyniku jakichś drastycznych promocji i obniżek cen. Najciekawiej ma się sprawa z BBC Pro, bo z jednej strony bardzo chciałbym mieć pełny skład orkiestry (w tym solowe instrumenty!), ale z drugiej przeraża mnie wizja ściągania 600GB biblioteki czy dokupienia u producenta specjalnego dysku SSD na nią. Czyli klasyczne "chciałbym, a boję się".
Najpewniejszy spośród wymienionych jest pewnie EZ Bass (bo świetny!) oraz... V Collection 8 (jeśli tylko Arturia zmniejszy cenę aktualizacji i pozwoli dokonać zakupu na raty). Czy za rok będę się nimi cieszył, zobaczymy.
A co z muzyką?
No właśnie, bo rozwodzę się tutaj o wtyczkach, a co z muzyką? Czy obserwuję jakikolwiek progres w porównaniu nie tylko do lat dziewięćdziesiątych, ale choćby 2016? Z jednej strony tak, bo wydaje mi się, że jednak kolejne nagrania są coraz bardziej urozmaicone i mniej sztampowe, acz z drugiej strony troszkę się zapędziłem w kozi róg i nie bardzo wiem teraz, w którą stronę ruszyć. Pewnie dlatego tak ochoczo rzuciłem się w wir atarowskich coverów w tym roku - było to prostsze niż tworzenie autorskiej płyty. Niemniej jednak własnych kompozycji też mam trochę, w tym trzy "Encountery", które mają się przerodzić w regularny album.
Gdybym miał podsumować muzycznie ten rok, to wypadłby on bardziej imponująco niż 2017, gdzie przecież ukazały się aż dwie płyty: Via i Runaway. W tym roku mocno podciągnąłem się w orkiestrach (nieformalna płyta-playlista New in Old), nagrałem płytę z atarowskimi coverami Atari Covers oraz podjąłem współpracę ze stRingiem (Synergy - pierwsze komercyjne wydawnictwo!). Do tego próby wokalne z Second Encounter i chyba nie najgorszy progres jeśli chodzi o miksowanie i mastering. Uf.
Koniec?
Mam szczerą nadzieję, że jestem już na opadającym, łagodnym zboczu pożądania nowych wtyczek. Byłoby fajnie mieć jeszcze parę z nich (SuperiorDrummer! Abbey Road One! Chamber Strings!), ale zasadniczo naprawdę już nie odczuwam jakichkolwiek braków w kwestii wytwarzania i obróbki dźwięku. Limitem jest moja wyobraźnia i umiejętności. I z tym wypadałoby się w końcu zmierzyć.
Komentarze
Prześlij komentarz