Mruczenie do mikrofonu

W połowie września tego roku zarejestrowałem po raz drugi nowelę "Sachem" Sienkiewicza. Porównanie tego nagrania z pierwowzorem sprzed dwóch lat doprowadziło mnie do ciekawej obserwacji, potwierdzonej wczorajszego wieczora, kiedy wziąłem się za porządki w katalogach z nagraniami.

Chcąc zdecydować, czy jakieś nagranie trzeba skasować, bo zajmuje niepotrzebnie miejsce, musiałem się trochę tych nagrań nasłuchać. Większość okazywała się kolejnymi próbami-testami - a to sprawdzałem, czy jakaś konfiguracja sprzętowa szumi, a to testowałem adaptację akustyczną, a to badałem, czy w nagraniu słychać komputer czy odgłosy zza okna. Ot, takie techniczne próby. Ale im nagranie było starsze, tym też z reguły było... cichsze. To znaczy, by być precyzyjnym - względnie cichsze. Po prostu ciszej na nim mówiłem. W skrajnych przypadkach nie był to wprawdzie szept, ale takie mruczenie półgłosem.

Takie też w większości były te moje pierwsze audiobooki czy narracje do filmików - bardzo ciche, niewyraźne, mamroczące. Absolutnie się nie dziwię, że dostałem od tego "uczulenia na szum" - bowiem nawet cichy pokój i WA87 wydawały mi się wtedy generatorami szumu. Ale co się dziwić, kiedy ledwie co mówiłem do mikrofonu?

Przesłuchanie starego i nowego nagrania "Sachema" jasno pokazuje, że problem był nie w sprzęcie (a przynajmniej nie przede wszystkim w sprzęcie), tylko w sposobie mówienia. Stąd zresztą opinie osób z zewnątrz (np. Łukasza Ciechańskiego), że mówię bardzo cicho. Wtedy tego nie słyszałem, wydawało mi się, że taki po prostu mam głos - a jednak, potrafię mówić głośniej.

Na szczęście to też nie tak, że moja obsesja szumowa była (jest?) bezpodstawna - bo tak się pechowo złożyło, że przesiadłem się na SM7B. A ten, w połączeniu z niezbyt wyszukanymi przedwzmacniaczami, generował takie szumy w nagraniach, że klękajcie narody. Chociaż - kto wie - może to właśnie temu mikrofonowi zawdzięczam to, że zacząłem mówić głośniej? Bo się uparłem na nagrywanie z jego udziałem, więc podświadomie chciałem "przekrzyczeć" szumy i stąd głośniejsze mówienie? Hm, nie brzmi to nieprawdopodobnie.

Wniosek na koniec mam taki, że jednak nie można bać się mówić. Mówić głośno, zamiast mamrotać coś pod nosem. Może to jest właśnie to, co robią lektorzy? Jutro mam godzinną "lekcję" z Krzyśkiem Buratyńskim - chciałem go pytać o przeponę i mówienie z jej wykorzystaniem (co podobno znacząco podnosi głośność i dźwięczność głosu), ale może podpytam go, czy lektorzy "uczą się" mówić tak, jak mówią? Niewątpliwie opowiem co nieco o tym spotkaniu, bo może będzie tam coś, co pozwoli mi rozwinąć się ciut bardziej?

Komentarze