Dalsze adaptacje akustyczne

Czekało mnie niedawno nagrywanie wokalistki (sic!), więc postanowiłem ostatnim rzutem na taśmę poprawić adaptację akustyczną w domowym studio. Nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej.

Adaptacja sprowadziła się do trzech rzeczy: zbudowania dwóch paneli oraz wymyślenia jakiegoś "ustroju" na drzwi, które są już jedną z ostatnich twardych powierzchni w pokoju. Zacząłem od paneli, bo to już znałem i wiedziałem, co zrobić.

Panele dwa

Panele wprawdzie wykonałem dwa, ale za to zupełnie inne. Pierwszy z nich powędrował na ścianę, zabezpieczając ostatni jej fragment. Jedyny problem był z tym, że musiałem wykonać ścięty narożnik (bo mam pokój z ukośną ścianą) - i, niestety, właśnie ten element zawaliłem. I to wcale nie dlatego, że nie potrafiłem przymocować desek albo dociąć wełny - od strony wykonawczej nie było najmniejszego problemu. Problem za to miałem z pomyślunkiem. Zamiast bowiem ZMIERZYĆ kąt pochylenia ściany, na oko oceniłem, że ma 45o i tak też przygotowałem panel. Dopiero przy montażu okazało się, że jednak kąt jest inny i teraz mam paskudnie niepasujący panel - było już jednak za późno na zmiany, bo i wełna docięta, i materiał przymocowany... No cóż, może dzięki temu nie zapomnę następnym razem rzetelnie przyłożyć się także do pomiarów.

Drugi panel, dużo mniejszy, bo mający ledwie 50x50cm, zrobiłem od razu jako przenośny. Okazało się bowiem, że jednak brakuje wytłumienia kąta z monitorami, przez co zresztą musiałem wyrzucić do kosza sześć nagranych rozdziałów "Puca, Bursztyna i gości". Tym razem jednak zastosowałem solidną drewnianą ramę zamiast kartonu, a sam panel ma zamontowaną specjalną podstawkę, dzięki której nie powinien się przewracać (co byłoby bardzo niewskazane z uwagi na bliską odległość wyświetlaczy LCD). I znów, jak po pierwszej adaptacji, dosłownie USŁYSZAŁEM różnicę. To zadziwiające, jak bardzo może się zmienić odpowiedź akustyczna nawet po zastosowaniu tak prostego ustroju akustycznego.

Drzwi

Drzwi męczyły mnie od dawna, bo to duża, twarda powierzchnia, dodatkowo zaopatrzona w szybki. Dobre efekty uzyskiwałem, wieszając na nich koc czy choćby prześcieradło, postanowiłem więc iść w tę stronę. Z resztek metalowego płaskownika wygiąłem dwa uchwyty i zamocowałem je do górnej krawędzi skrzydła drzwi. Uchwyty przytrzymują stalowy pręt, będący swego rodzaju karniszem dla włochatego koca poliestrowego. No i koc przykrywa zdecydowaną większość skrzydła drzwi, w tym szklane okienka. Nie jest to rozwiązanie może szalenie skuteczne, ale efekt tak czy inaczej słychać.

Czy coś jeszcze pozostało?

Generalnie jestem zadowolony z tego, jak teraz "brzmi" mój pokój, ale wiadomo, że zawsze coś można poprawić. Na pewno coś muszę wymyślić, jeśli chodzi o lampę, bo kompletnie nie myśląc dwa lata temu kupiłem taką z wielkim, metalowym kloszem. No i, jak pewnie zgadujecie bez problemu, rezonuje ona jak... no, mocno. Wystarczy w kilku określonych miejscach zwyczajnie klasnąć i słychać metaliczne bzyczenie. Znika ono, gdy np. zawieszę na lampie tkaninę. Czyli trzeba by albo zmienić klosz, albo uszyć "pokrowiec" na istniejący. Sam nie wiem, co głupsze.

Trochę razi mnie też odkryty kawałek podłogi z panelami, ale tu akurat nie słyszę dużej różnicy między nagrywaniem w tej postaci, a kiedy położę na podłodze np. koc. Zdecydowanie lampa przeszkadza bardziej.

Do następnego razu

No, to chyba na razie tyle. Wokalistka swoje rzeczy nagrała i wypadło to całkiem fajnie (jeśli chodzi o jakość sygnału, bo nagranie trzeba będzie powtórzyć ze względów muzycznych). Co ciekawe, zupełnie nie było tu problemu ze zbyt słabym wzmocnieniem - jednak śpiew to zupełnie inna energia niż mamrotanie lektora...

PS. 2020-02-10: No i już, dalsze adaptacje wykonane! Teraz można skupić się na korzystaniu, czyli nagrywaniu...

Komentarze