[S] Słuchawki AudioTechnica ATH-M50x

Miałem już parę par słuchawek w życiu i zazwyczaj wybierałem je do pracy w domu. Tegoroczna fascynacja nagrywaniem w terenie spowodowała, że najczęściej jeździły ze mną zwykłe dokanałówki albo wysłużone AKG K530. A że nie były to konstrukcje zamknięte, dość kiepsko na ogół słyszałem, co tak naprawdę się nagrywa - potrzebowałem zatem słuchawek zamkniętych, łatwych w transporcie i z możliwie małą impedancją, żeby nie trzeba było żyłować głośności w rejestratorach, bo to zawsze wprowadza niepotrzebne szumy w odsłuchu.

Krótki przegląd rynku doprowadził mnie do kilku modeli, z których najpoważniej rozważałem Beyerdynamic DT770, czyli starszego brata używanych w domu DT1770 oraz do modelu AudioTechnica ATH-M50x, zachwalanych tu i ówdzie, szczególnie do nagrywania w terenie. Do tego drugiego modelu przekonała mnie możliwość łatwego ich składania oraz dołączone aż trzy różne kable - odłączalny kabel to trudna do przecenienia zaleta. Minusem M50x z mojego punktu widzenia wydawały się małe nausznice - to słuchawki nauszne, a nie wokółuszne, które zdecydowanie preferuję. Postanowiłem jednak zaryzykować.

Pierwsze wrażenia

W niezbyt dużym pudle znajdziemy garść dokumentacji, słuchawki oraz woreczek ze skóropodobnego materiału, zawierający wszystkie trzy kabelki - jeden o długości 1,2m i dwa trzymetrowe, przy czym jeden z nich w połowie jest spiralny.

Słuchawki - mimo że wykonane prawie w całości z tworzywa sztucznego - nie sprawiają tandetnego wrażenia. Bez problemu dały się rozciągnąć i wyciągnąć tak, aby pasować na moją wielką głowę, ale miałem kłopot z przyzwyczajeniem się do małych rozmiarów nausznic. No, nie pasują mi tak, jak wokółuszne, chociaż dostrzegam pewne ich zalety.

Z montażem kabelka nie ma najmniejszego problemu, mimo że zastosowano nieco nietypowy wtyk micro-jack od strony słuchawek. Na szczęście, wtyk ma blokadę, więc nie grozi przypadkowym wyrwaniem, co należy docenić.

Słucham, słucham

Jeśli chodzi o odsłuch, to zdecydowanie nie są to słuchawki studyjne, przynajmniej moim zdaniem. W porównaniu do konstrukcji Beyerdynamików, mają zdecydowanie więcej basu i można wręcz powiedzieć, że lekko dudnią. To nie to, żeby nie brzmiały przyjemnie - owszem, można sobie posłuchać muzyki i M50x mają fajnego "kopa".

Fakt, że nagrywanie w terenie może nie wymaga jakiejś wysublimowanej jakości, ale jednak wolałbym wierzyć uszom podczas sesji i nie dziwić się później w domu, że nagrane dźwięki brzmią inaczej, niż brzmiały wcześniej.

Niemniej, sprawiedliwie muszę powiedzieć, że samo brzmienie nie jest jakieś złe i jeśli ktoś nie ma "odchyłów producenckich" (albo - nie oszukujmy się - nie jest "skrzywiony" przez wieloletnie używanie Beyerdynamików), może być z tych słuchawek zadowolony.

Drugie wrażenia

Postanowiłem dać słuchawkom drugą szansę. Wziąłem je na dwie sesje terenowe oraz popracowałem w domu (jedno nagranie "Radia Zosia" i dwa zmontowane odcinki podcastu). To dało mi nieco więcej materiału do przemyśleń na temat tych słuchawek.

Po pierwsze - niestety, słuchawki nauszne nie są dla mnie. Już po kwadransie zacząłem odczuwać dyskomfort od ściśniętych małżowin, a po półgodzinie musiałem po prostu zdjąć słuchawki i dać uszom odpocząć. Wiem dobrze, że słuchawki muszą się dostosować do głowy użytkownika i oba modele Beyerdynamików przez to przechodziły, zanim stały się superwygodne. Ale tutaj, niestety, nie daję rady pracować wygodnie dłużej niż kwadrans czy dwadzieścia minut. Za mało.

Tu wyraźnie widać, w czym problem - moje uszy nie mieszczą się wewnątrz ani dokładnie pod i są przyszczypywane (albo z góry, albo z dołu)

Po drugie - gorąco. Jestem nawykły do padów welurowych, w których głowa poci się dużo mniej niż w padach z eko-skóry. M50x mają akurat ten drugi rodzaj padów. W efekcie znów - po piętnastu minutach robiło się ciepło w uszach, potem pojawiał się pot i poza uciskiem czułem gorąco.

Rozstanie

Z lekkim zawodem postanowiłem po prostu te słuchawki zwrócić, bo w dużej mierze rozminęły się one z moimi oczekiwaniami. Prawdopodobnie winna jest sama konstrukcja nauszna, z którą w oczywisty sposób nie jestem kompatybilny. Zapewne osoby, które lubią ten rodzaj słuchawek, będą bardziej zadowolone - mnie jednak pozostaje poczekać na jakiś inny model, który niekoniecznie musi być specjalnie lepszy brzmieniowo. Ważne, żeby dawał dużo większy komfort podczas pracy. M50x nie są po prostu na moją wielką głowę i wielkie uszy, ot co - to nie są złe słuchawki. I szczerze mówiąc, trochę żałuję, że się "nie dogadaliśmy".

Komentarze