Pech? Czyli wszystko od nowa

Ostatni weekend był mocno nietypowy, głównie przez pewną dolegliwość, która spadła na mnie dość znienacka. Pominę tu opisy tego dotyczące, bo wystarczą rzeczy związane z moim studiem. Od razu też ostrzegam: będzie narzekanie i to srogie!

I znów, i od nowa...

Znający mnie wiedzą, że nie lubię instalować systemu operacyjnego w komputerze od zera. Nie i już. Doszło do tego, że swego czasu podczas wymiany dysku HDD na SSD posłużyłem się po prostu klonowaniem za pomocą odpowiedniej aplikacji, dzięki czemu po zakończeniu mogłem po prostu podmienić dyski.

Wracając do tematu, po ostatnim zniechęceniu nie pozostało mi jednak nic innego, jak zakasać rękawy i stawiać Windows 10 od podstaw. Za dużo się w nim napsuło, żeby prowizoryczne naprawy miały dać trwały efekt. W sobotę po południu zatem zacisnąłem zęby i rozpocząłem niewdzięczną procedurę.

Formatowanie dysku poszło gładko, instalator w miarę sprawnie i szybko przeniósł pliki. System wystartował i sprawiał (jak to zwykle w takiej sytuacji) żwawe wrażenie. Wówczas popełniłem niewybaczalny - co pokazało wkrótce życie - błąd. Zacząłem instalować aplikacje.

No, trochę tego było. Oprogramowanie muzyczne, graficzne, ogólne (np. mój ukochany Foobar2000 czy odtwarzacz Media Player Classic). Do tego - naturalnie - cała banda wirtualnych instrumentów i efektów VST, choć pomny przykrych doświadczeń, ograniczyłem się tylko do tych "najgłówniejszych". Nie zmienia to faktu, że instalacja pakietu od Spectrasonics, Arturii czy Native Instruments zabiera mnóstwo czasu.

Po mniej więcej mniej więcej pięciu godzinach "zabawy" uaktywnił się aktualizator systemowy, który zakomunikował, że sobie w tle ściągnął łatki i trzeba zrestartować komputer, to sobie je zainstaluje. Nie pozostało nic innego, jak się zgodzić. I to była ostatnia chwila, gdy widziałem mój już niemal kompletnie skonfigurowany system. Bo po restarcie...

Niebieski ekran

Tak, tak... Po restarcie zostałem uraczony pięknym błękitnym ekranem - wystąpił błąd, bla, bla bla, teraz nastąpi próba naprawy, bla, bla bla. Próba naprawy zakończyła się tym, że system wrócił do stanu po instalacji - skasował wszystkie wgrane programy i ustawienia. Na domiar złego tak się popsuł, że odmówił instalacji łatek twierdząc, że uszkodzone są żywotne pliki. Możecie się domyślić, że nie skakałem z radości, kładąc się spać.

I znów, i od nowa...

Niedzielę zacząłem od ponownego formatowania dysku i instalowania systemu raz jeszcze. Tym razem postanowiłem przechytrzyć przeznaczenie i przez pierwszych pięć godzin ściągały się łaty i łatki, aż w końcu zainstalowały się wszystkie. System wstał po restarcie, więc na wszelki wypadek utworzyłem punkt przywracania i zacząłem ponownie wgrywać oprogramowanie. Na wszelki wypadek co jakiś czas tworzyłem kolejne punkty przywracania.

Dzisiaj jestem już blisko końca - chyba wszystko, co chciałem, siedzi już na dysku. Rzecz jasna, teraz przez pół roku będzie mi się przypominało, że tego czy tamtego jeszcze nie mam albo że zgubiłem konfigurację do jakiegoś programu. Na to jednak rady nie ma.

Wypróbowałem środowisko muzyczne - wszystko wydaje się śmigać i działać prawidłowo, chociaż utworu "Caravan" nie udało mi się, niestety, otworzyć. Trzeba się chyba pogodzić z jego utratą i zrobić po prostu coś nowego.

Komentarze

  1. Oj tam, narzekasz - przynajmniej masz wszystko na świeżo i teraz już wszystko będzie działać!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz