Dotyk klawiatury
Przeprowadzka w zasadzie zakończona. Mam już własny pokój, w którym mogłem nareszcie porozstawiać sprzęt muzyczny, dotąd poupychany w szafach czy w łóżku (!). Przywiozłem też parę gratów od Rodziców, zatem chciałem napisać parę słów o tym, jak te wszystkie przedmioty wpływają na komfort pracy. Bo wpływają.
Najpierw ogólnie
Odkąd wróciłem do muzyki w 2016 roku, borykałem się z "problemem lokalowym". Pisząc wprost, nie bardzo miałem miejsce, żeby gdzieś upchnąć dużą klawiaturę do grania. Ratunkiem stał się malutki Alesis V25, który ostatecznie stanął obok zwykłej, komputerowej klawiatury i pomagał w pracy. Bo - od razu to napiszę - jakoś nie przekonuje mnie "rysowanie" muzyki myszką. Pewne rzeczy trzeba po prostu zagrać i już.
Teraz, na stojaku obok biurka, dumnie rozpierają się Korg Triton 76LE oraz Roland Juno G, a na biurku obok Korga NanoPada stoi Arturia KeyLab, o której się nieco później rozpiszę.
Generalnie zatem mam teraz pełną swobodę jeśli chodzi o granie i powiadam Wam, że to bardzo dogodne, jeśli mogę poszczególne klawiatury przypiąć do konkretnych brzmień i grać na nich jednocześnie. Przyznam, że dotąd nie miałem aż takiego komfortu.
Ale Arturia jednak najlepsza
Chociaż szalenie lubię klawiaturę Tritona, a i klawisze Rolanda pracują bardzo fajnie, to jednak Arturia przebija je obie wygodą i możliwościami. Dzieje się tak głównie dlatego, że KeyLab jest typowym kontrolerem - nie zawiera (jak Korg i Roland) modułu brzmieniowego. Innymi słowy - nie wydaje żadnych dźwięków i trzeba go dopiero podłączyć (za pomocą MIDI lub USB) do innego urządzenia (np. komputera). Korg i Roland są syntezatorami i można ich używać zupełnie oddzielnie - podłączyć do nich słuchawki i po prostu grać (co się, naturalnie, też bardzo przydaje). I chociaż mają one mnóstwo gałek i przycisków, to nie wszystkie z nich można wykorzystać przy współpracy z komputerem.
Gałki, suwaki, przyciski
Arturia to kontroler i jako taka potrafi wysyłać do komputera mnóstwo różnych parametrów, nie tylko dotyczących klawiatury muzycznej. Posiada specjalne pady (w liczbie 16 sztuk), czułe na szybkość nacisku i bardzo przydatne do programowania partii perkusyjnych. Ma suwaki i gałki, które możemy sobie przypisać do dowolnych parametrów w używanym akurat instrumencie VST. I bardzo ważna cecha, ogromnie przyspieszająca pracę: są tutaj przyciski do sterowania programem DAW.
KeyLab 49 i 61, źródło: Arturia
Przykład z życia: tworzę nowy utwór. Najpierw muszę dodać kilka instrumentalnych ścieżek (zwykle i tak zaczynam od jednej), które pracowicie przypisuję do poszczególnych kanałów MIDI. Teraz najważniejsza część - rozpoczynam granie i nagrywanie. W tym celu myszką lub klawiaturą komputerową włączam nagrywanie, przenoszę ręce nad klawiaturę, gram, potem znów myszka i klawiatura komputerowa, zatrzymanie, przewijanie, kasowanie, kolejne podejście, znów ręce nad klawiaturę muzyczną i tak dalej.
Z Arturią jest inaczej, bo może ona kontrolować także program DAW. Czyli mając ciągle ręce nad KeyLabem, mogę uruchamiać rejestrację i ją zatrzymywać, kasować, przewijać, cofać. Interakcja z myszką lub klawiaturą komputerową ograniczona jest do minimum, a to bardzo pomaga skupić się na muzyce - możecie mi wierzyć.
Inne zalety
Kolejną ważną zaletą KeyLaba jest jakość klawiatury. Wprawdzie jest to klawiatura "sytezatorowa", ale półważona, z rozpoznawaniem szybkości nacisku (ang. velocity) i funkcją docisku (ang. aftertouch). Pracuje cicho i precyzyjnie, a po miesiącach męki z CME X-Key jest prawdziwym rajem dla dłoni.
I o ile klawiatura Tritona nie ustępuje tej z Arturii, to KeyLab w jednej kwestii wygrywa w cuglach zarówno z 76LE, jak i Juno G - to kółka modulacji i odstrojenia (pitch-bend). O wiele, wiele bardziej wolę kółka od joysticków, które mają te dwa instrumenty japońskich producentów. Głównie dlatego, że kółko modulacji można pozostawić na określonej pozycji i dalej grać - joysticki mają sprężyny i zawsze wracają do centralnej pozycji. A czasem to spory problem.
Kolejny plus to współpraca z kontrolerami nożnymi - mam takich kilka i można je bez problemu zintegrować tylko z Arturią. Wszystko przez to, że np. pedał sustain mam w wersji Korga, a expression w wersji Rolanda. No i wiadomo, że jedno z drugim nie będzie chciało działać (w końcu po co producenci mieliby się dogadywać - jeszcze by się klient u konkurencji zaopatrzył). A wystarczy oba podłączyć do Arturii i już.
Gwóźdź programu
Tak chwalę i chwalę, ale bardzo ważną zaletą - zwłaszcza z mojego punktu widzenia - jest integracja KeyLaba z oprogramowaniem Arturii - Analog Labem i V Collection. Analog Laba otrzymujemy w pełnej wersji razem z klawiaturą, V Collection trzeba sobie dokupić. O co w tym chodzi?
Analog Lab to zestaw 6500 brzmień dwudziestu jeden "klasycznych" syntezatorów: np. Minimooga, ARP 2600, Synclaviera, Jupitera 8 czy CS-80. Syntezatory są odwzorowane za pomocą modelowania, nie próbkowania, co z jednej strony powoduje "kręcenie nosem" wielbicieli oryginałów, ale z drugiej strony sprawia, że łatwo jest wprowadzać do brzmień zmiany. Całość brzmi - w mojej opinii - bardzo dobrze i jest dużą pomocą, jeśli ktoś wykorzystuje we własnej muzyce syntetyczne barwy.
Arturia nie poprzestała na dodaniu wirtualnych instrumentów, ale mocno ułatwiła ich obsługę za pomocą KeyLaba. Znów - zamiast sięgać do myszki i klawiatury komputerowej - większość rzeczy da się zrobić za pomocą kontrolera. Wybór banku czy brzmienia - żaden problem. Dodatkowo umieszczone po prawej stronie pokrętła i suwaki mapują się na parametry wybranego brzmienia i możemy bezpośrednio z kontrolera zmieniać np. szybkość pracy LFO czy punkt odcięcia filtra.
Rzeczy, z których nie korzystam
Zupełną ciekawostką są dla mnie gniazda CV w KeyLabie służą one do napięciowego sterowania syntezatorami analogowymi albo modularami i zapewne dla pewnego grona użytkowników będą one bardzo ważne. Ja nie korzystam, bo nie mam do czego ich podłączyć. Cieszy jednak, że producent o tym pomyślał i jego klawiatura może posłużyć także w tym celu.
Nie jestem wirtuozem, ale...
Nie neguję tego, że da się tworzyć muzykę bez klawiatury, ba, bez żadnych kontrolerów. Geniuszom starczy ołówek i papier nutowy. Ale ja nie jestem geniuszem, tylko programistą, od czasu do czasu dłubiącym coś w dźwiękowym świecie.
I jak dla mnie każda możliwość fizycznego wpłynięcia na to, co nagrywam, jest istotna. Dlatego cieszę się, że wreszcie mogłem odkurzyć i podłączyć ten cały sprzęt, by z niego normalnie korzystać. To jakby po pół roku dziubania długopisem w notesiku dostać nagle wielki stół kreślarski z porządnym oświetleniem i zapasem papieru oraz przyborów malarsko-rysunkowych. Aż się chce pracować!
No, to teraz już (poza brakiem czasu) nie mam chyba innych wymówek, żeby nagrać album lepszy od Via i Runaway. Prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz