Minusy zabezpieczeń

Pisałem już ostatnio, że zaczynam powoli budować i porządkować moje "domowe studio". W ciągu ostatniego tygodnia nocowałem w nowym miejscu ze trzy razy, więc mogłem poświęcić wieczory na konfigurowanie, uzupełnianie i wykorzystanie (a co!) muzycznego kącika. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jeden szczegół - licencje.

Większość oprogramowania, którego używam, jest zabezpieczona licencjami wgrywanymi na dwa klucze USB - iLok oraz eLicenser (tak działają wtyczki np. AIR, Waves, Steinberg czy iZotope). Jedyny plus tego rozwiązania jest taki, że licencje można przenosić między komputerami i przy ponownej instalacji wtyczki nie trzeba szukać i wpisywać numeru seryjnego - wystarczy mieć wpięty odpowiedni klucz.

Minus pierwszy - sterowniki

Oczywiście oba klucze wymagają odpowiednich sterowników, które trzeba zainstalować, aby licencje były widziane w systemie. Kilka razy zdarzyło mi się (i tak było teraz, po półrocznym nieużywaniu komputera), że bez nowej wersji sterownika klucz po prostu nie działał. Kiedyś, jeszcze na starym komputerze, na Windows 8 przestał prawidłowo działać sterownik do iLoka - sam się wyłączał albo nie włączał przy starcie systemu, co powodowało, że musiałem przed rozpoczęciem pracy w DAW wchodzić do usług systemowych i uruchamiać odpowiednią usługę ręcznie.

Co ciekawe, aby korzystać z zabezpieczeń iLok czy eLicenser, nie trzeba na ogół mieć fizycznego klucza - w takim wypadku sterownik wiąże licencje z komputerem. Traci się wówczas plus związany z przenoszalnością, ale niekiedy nie ma wyjścia, jeśli producent oprogramowania stosuje tylko takie zabezpieczenie.

Minus drugi - bałagan

Bałagan w licencjach pojawia się, jeśli zaczynasz korzystać z wersji próbnych, zabezpieczonych takim właśnie sprzętowym kluczem. Brzmi to nieco absurdalnie - bo instalować sterownik tylko po to, żeby wypróbować jakąś wtyczkę? No, ale tutaj niewiele zależy od użytkownika - jak mus, to mus.

Problem w tym, że wpisy dotyczące licencji czasowych pozostają na kluczu i nie sposób się ich pozbyć - przynajmniej ja nie znalazłem takiego sposobu. Jeśli wpisów jest stosunkowo niewiele, nie ma się czym martwić. Jednak przy kilkunastu czy kilkudziesięciu wpisach zaczyna się zabawa w odszukiwanie odpowiedniego wpisu.

Przyznam, że ten "minus" wypisuję tylko z kronikarskiego obowiązku, bo staje się on dokuczliwy tylko w przypadku jakichś masowych operacji na licencjach.

Minus trzeci - fizyczność

Zainwestowałem w fizyczne klucze USB głównie dlatego, że część licencji ich wymaga (nie da się przypisać do komputera). Teraz - przy okazji pracy w dwóch "studiach" jednocześnie - chciałem sobie pogratulować błyskotliwości i zdolności przewidywania. W końcu mogę wyjąć klucze z laptopa, przewieźć do stacjonarnego i pracować tam. Dzięki chmurze Google'a, gdzie zapisuję robocze projekty, nie muszę nawet zgrywać sesji na pendrive'a, tylko synchronizuję katalog Google Drive i już. ALE...

Jak to mam w zwyczaju - po prostu zapominam. Zapominam zabrać tych kluczy ze sobą. I wtedy, niestety, nie ma bata - nie da się pracować... Dodatkowo zwykle zapominam też zabrać dysku zewnętrznego, na którym mam wszelkie "duże" pluginy (w rodzaju brzmień orkiestrowych, Omnisphere, Komplete czy bibliotek do Kontakta), więc nawet te pluginy, na które mam "normalne" licencje, nie działają, bo nie mają danych.

Orzechy włoskie jeść!

Podobno jedzenie orzechów pomaga na pamięć - a to chyba jedyne rozwiązanie na moje kłopoty. Pomarzyć można o czasach, gdy oprogramowanie kupowało się w sklepie, instalowało z nośnika i już. Doceniam jak najbardziej zalety dystrybucji cyfrowej i w sumie nie chciałbym wracać do dyskietek czy płyt, jednak jak kania dżdżu łaknę opracowania jakiegoś jednego, wygodnego (dla klienta!) sposobu weryfikacji licencji. Obecnie najwygodniejsze wydaje się wpisanie numeru seryjnego - instaluję wersję testową ze strony producenta, odszukuję w e-mailach zakupiony numer, wklejam i gotowe. Wiadomo, że nie jest to sposób dla producenta bezpieczny - piraci zakupią jedną licencję i zaczną sprzedawać z tym samym kluczem (albo napiszą sobie generator, jeśli odkryją algorytm weryfikujący poprawność numeru), nie każda wtyczka ma też wersję testową (np. właśnie duże biblioteki, liczące po kilka czy kilkanaście gigabajtów). Z drugiej strony, jakiego zabezpieczenia by producenci nie użyli, piraci i tak je złamią, więc stuprocentowo bezpiecznych programów i tak nie ma.

Szkoda, że ludzie kradną...

Komentarze