[K] SoundForge Audio Cleaning Lab - nadzieje
W drodze do usprawnienia samodzielnych prac nad audiobookami rzuciło mnie do sprawdzania różnych aplikacji, które mają (rzekomo) ułatwiać obróbkę głosu. Przetestowawszy WavePada, Wavosaura, WaveShopa, a nawet Hindenburg Journalista natrafiłem w publikowanych w sieci zestawieniach na tytułowy produkt. SoundForge'a mam i znam (chociaż nie używam), więc postanowiłem przetestować narzędzie, które przynajmniej w opisach miało znacząco skracać czas obróbki materiału audio. Pobrałem wersję próbną, zainstalowałem i...
Co można przyspieszyć?
Zanim jednak o aplikacji, kilka słów wyjaśnienia, o co właściwie chodzi i co chcę przyspieszyć. Podczas samodzielnego tworzenia audiobooków najwięcej czasu spędzamy, obrabiając nagrywany materiał. O samym nagrywaniu będę jeszcze pisał (artykuł już jest, ale czeka na ostatnie szlify), tutaj chciałbym tylko uświadomić Czytelnika, jak długotrwały jest to proces. Wydawałoby się, że wystarczy usiąść wygodnie, włączyć nagrywanie i przeczytać jakąś książkę, po czym można wrzucić efekt do sieci i gotowe. Otóż... nie.
Nagranie jest w zasadzie najkrótszą, najprostszą i najprzyjemniejszą częścią całego tworzenia audiobooka. Niestety, zwykle już tutaj pojawiają się małe problemy, bo trzeba korygować popełnione błędy, przejęzyczenia, złą intonację czy opuszczenia, więc po nagraniu trzeba najlepiej odczekać dzień i wziąwszy książkę do ręki, sprawdzić, czy wszystko jest dobrze nagrane (wierzcie mi, czasem można przeczytać INNE SŁOWA niż są w książce, czego się zwyczajnie nie zauważa). Podsumowując czasy tego etapu dla materiału, który trwa docelowo pół godziny: czytanie ok. godziny, pierwsze przesłuchanie i usuwanie pomyłek czy dubli to godzina, czasem mniej (zależy, jak nam szło przy czytaniu), drugie słuchanie z porównywaniem z tekstem - jakieś pół godziny, może czterdzieści pięć minut. Czyli już na tym etapie spędziliśmy prawie trzy godziny, żeby dostać pół godziny materiału.
Teraz przychodzi czas na dalszą obróbkę - usuwanie niechcianych dźwięków tła czy "przeszkadzaczy" (skrzypienie krzesła, mlaśnięcia), ściszanie co głośniejszych "oddechów", lekka korekta zbyt cicho wypowiedzianych końcówek słów. To wymaga mozolnego odtwarzania całego materiału dosłownie sekunda po sekundzie i sprawdzania każdej dłuższej pauzy między słowami. Trzymając się poprzedniego szacowania czasu - obróbka półgodzinnego materiału może zająć godzinę, a czasem i więcej.
A i to jeszcze nie koniec, bo wypadałoby nieco poprawić barwę głosu korekcją, wyrównać głośność kompresorem, złagodzić "eski" deesserem i podnieść ogólną głośność limiterem. No i po wszystkim przesłuchać całość, czy gdzieś czegoś nie opuściliśmy. Czyli mniej więcej godzina.
Podsumowując, aby otrzymać półgodzinnego audiobooka, musimy poświęcić mu pięć godzin!
Czas na bohatera!
I tutaj wchodzi z fanfarami Audio Cleaning Lab. Przyznam, że początkowo byłem pod wielkim wrażeniem - właśnie tego szukałem! Wrzuciłem na szybko "Białą śmierć" Lema, bez obróbki, żeby sprawdzić, jak szybko sobie poradzę. Otworzyłem panel Cleaning i bach! Wszystko, co potrzebne, pod ręką! Odszumiacz, bramka szumów, usuwacz oddechów, deesser, nic, tylko korzystać. Skonfigurowałem poszczególne efekty, odtwarzam - bardzo fajnie to wychodzi. Ale nagle... Oj!
To "oj" to głośniejszy oddech, na tyle głośny, że "wyskoczył" ponad poziom ustawiony w "usuwaczu oddechów". Pogmerałem w narzędziu, oddech zniknął, ale zaczęły też znikać co cichsze końcówki słów, nie tędy więc droga. Postanowiłem te głośniejsze oddechy wyciszyć ręcznie - w WaveLabie po prostu je zaznaczam i obniżam głośność o np. 6dB. To samo chciałem zrobić tutaj - zaznaczyłem i... Okazało się, że tak się nie da.
Audio Cleaning Lab okazuje się edytorem audio, w którym nie można zaznaczyć fragmentu nagrania i czegoś z nim zrobić, na przykład wyciszyć lub usunąć. ACL ma inną filozofię pracy - trzeba nagranie pracowicie dzielić na obiekty i dopiero z tymi obiektami można coś robić. Niestety, owe dzielenie jest nad wyraz uciążliwe i w praktyce trwa dużo dłużej niż zaznaczanie w dowolnym innym edytorze audio, zwłaszcza jeśli chcemy trafić z miejscem przecięcia dokładnie tam, gdzie fala przechodzi przez zero (żeby uniknąć trzasków). Dlaczego dłużej? Bo w razie, gdy nie trafimy z miejscem podziału, trzeba go cofać poleceniem undo - przy zaznaczeniu nie ma tego typu problemów, po prostu przemieszczamy granicę zaznaczenia bardziej w prawo czy lewo.
Prawie, prawie
Do tego doszedł problem zapisywania, które trwało u mnie zadziwiająco długo - kilkanaście sekund dla dwustumegowego pliku. To ostatecznie mocno ostudziło mój zapał do pracy w Audio Cleaning Lab - ale być może kolejne wersje doczekają się stosownych poprawek? Będę trzymał rękę na pulsie, tymczasem jednak muszę przeprosić się z WaveLabem, który - jak na razie - okazuje się bezkonkurencyjny. Gdyby tylko miał możliwość aplikowania efektów VST bez używania master racka!... (dopisek z 26 listopada 2020 - jak się okazuje, WaveLab ma taką możliwość!)
Komentarze
Prześlij komentarz