Muzyka z powietrza

Odkąd słucham muzyki, pamiętam dwa z nią problemy: jakość i dostępność. Radio, płyty, taśmy i kasety szumiały i trzeszczały na potęgę, psując radość z odsłuchu. Oczywiście, jeśli było w ogóle czego słuchać...

Ostatecznie skończyło się na tym, że kupuję muzykę na płytach CD i samodzielnie konwertuję ją sobie do plików, których mogę słuchać do woli. A do słuchania najczęściej wykorzystywałem komputer (od lat Foobar2000) oraz mały odtwarzacz plików mp3, wielkości zapalniczki. Radio w aucie pomijam, bo nigdy nie miałem na tyle wytłumionego wnętrza samochodu, by móc skupić się na słuchaniu.

Zmiany

Porzucając stareńką Nokię na korzyść smarkfona, otrzymałem nowe narzędzie odsłuchowe. Początkowo - tradycyjnie - przerzuciłem na kartę SD kolekcję płyt, skonwertowanych do formatu mp3 i korzystałem z odtwarzacza Player PRO (notabene, bardzo przyzwoity). Ale było mi mało i polowanie się rozpoczęło.

Rzecz, oczywiście, w dostępie do nowych (lub starych, ale nieposiadanych) albumów. Normalny model z kupowaniem poszczególnych płyt jest przyjemny z kolekcjonerskiego punktu widzenia, ale bardzo niepraktyczny. Na szczęście są serwisy streamingowe.

Wszystko zawsze i wszędzie

Serwisy streamingowe oferują usługę dostępu do muzyki w ramach miesięcznego abonamentu. Za ok. 20zł miesięcznie otrzymujemy dostęp do ok. 50 milionów utworów, łatwych do wyszukania. Brzmi fantastycznie, prawda?

Prawda i nieprawda. Skuszony wizją ze śródtytułu, zacząłem testować najpopularniejsze rozwiązania. Po początkowej euforii związanej z "utonięciem" w rzeczonych milionach, przyszło opamiętanie i refleksja. W końcu, jeśli już mam komuś dawać pieniądze, to dobrze byłoby rozważyć za i przeciw.

Niemal wszystko jedno

"W zasadzie to bez różnicy" - taki wniosek nasunął mi się po tygodniowych testach Spotify, Tidala, Deezera i Google Music Play - te bowiem serwisy wziąłem na tapet. Pierwsze było Spotify i tutaj zdobyłem najwięcej doświadczeń - głównie dlatego, że początkowo nie zdawałem sobie sprawy z istnienia konkurencji (no, dobra, kojarzyłem jeszcze sklep Apple'a).

Wybierz mądrze, żeby później nie żałować

We wszystkich tych serwisach miesiąc korzystania z tzw. dobrej jakości bez reklam to 19,99zł (jakaś zmowa cenowa pewnie). Każdy z nich oferuje też dostęp do porównywalnej liczby plików (wspomniane 50 milionów). Ale na czym to w ogóle polega?

Korzystamy

Całość sprowadza się do rejestracji w wybranym serwisie i wybrania odpowiedniego "planu". Do wyboru są zwykle dwa (indywidualny za 19,99zł oraz rodzinny za 29,99zł), czasem trzeci (dodatkowy tryb HiFi, czyli wysokiej jakości, póki co tylko w Tidalu i Deezerze) za 39,99zł. Potem zgadzamy się na płatności (karta lub PayPal) i rozpoczynamy darmowy miesiąc testów (jeśli zrezygnujemy w jego trakcie, nie ponosimy kosztów).

Korzystanie zaś polega na tym, że wpisujemy do przeglądarki to, czego chcemy posłuchać. "Lovedrive" grupy Scorpions? Stary przebój Britney Spears? "Żółta łódź podwodna" Beatlesów? A może "Cztery pory roku" Vivaldiego? Proszę bardzo. Klikamy i słuchamy. Na smarkfonie czy na komputerze, bez różnicy. Niektóre serwisy (np. Deezer) oferują możliwość korzystania na całym multum dodatkowego sprzętu - na przykład oprócz Androida, iPhone'a i Windowsa, w grę wchodzą systemy audio w samochodach czy telewizory.

I tutaj widać dużą unifikację - wszystkie serwisy mają i aplikację mobilną, i dla komputera. Wszystkie mają opcję pobierania nagrań (można ich wtedy słuchać, nie będąc podłączonym do internetu) czy opcję oszczędzania transferu przy korzystaniu z mobilnego internetu. Wszędzie da się tworzyć własne playlisty, oznaczać ulubionych wykonawców czy konkretne albumy lub piosenki. Wszędzie jest też tak czy inaczej zaimplementowana funkcja proponowania podobnej muzyki do tej, którą lubimy i której słuchamy (tzw. algorytm inżyniera Mamonia). Można nawet podglądać, czego słuchają znajomi (a znajomi mogą podglądać nas, jeśli tego zechcemy - można wręcz zintegrować się z serwisami społecznościowymi i tam chwalić się, że akurat przesłuchujemy najnowszy album Justina Timberlake'a).

I jak to się sprawdza?

Muszę powiedzieć, że to iście genialne rozwiązanie. Pod warunkiem posiadania dostępu do internetu, naturalnie. Słuchamy, czego chcemy i gdzie chcemy - oczywiście rzeczy ustawione w telefonie (np. polubione albumy) są widziane w komputerze itp. Przyznam, że początkowo łatwo wpaść w euforię i wyszukiwać, sprawdzać, myszkować - zamiast słuchać!

Świetne jest to zwłaszcza w mobilnym wydaniu - nie trzeba się przejmować, że skończy się nam konkretny album, bo odtwarzacz usłużnie podsunie coś "podobnego" i - o zgrozo! - to nawet działa! Wprawdzie czasem trochę kuleje, ale generalnie efekty są całkiem akceptowalne.

Łyżka, albo i dwie dziegciu

Nie wszystko jednak jest świetnie. Po początkowym zachwycie przychodzi moment, kiedy nie znajdziemy czegoś w serwisie. Myślę przede wszystkim o starszych czy mniej znanych polskich wykonawcach (np. moja ulubiona Łucja Prus), ale nawet tak współcześni muzycy, jak Schiller czy ciągle przecież nagrywający Brian May mają poważne luki w dyskografii. Zapewne jest to problem licencji, które serwisy muszą pozyskać od wytwórni. Także tutaj panuje duża zbieżność i zwykle, jeśli nie znajdziemy czegoś w jednym serwisie, nie znajdziemy tego też w innym...

Po drugie, jakość. Początkowo, gdy słuchałem Spotify, nie zauważyłem niczego niepokojącego - bo jakość była na poziomie moich własnoręcznie utworzonych "empetrójek". Ale kiedy poczytałem i zainteresowałem się Tidalem oraz Deezerem i ich opcją "HiFi", przekonałem się na własne uszy, że różnica istnieje. Wystarczy podłączyć niezłe słuchawki (sprawdzałem na Beyerdynamikach DT990, Sony WH1000MX2 i Sennheiserach CX5.00G) i włączyć w dwóch serwisach ten sam utwór (np. w Spotify i w Tidalu). Różnica jest bardzo wyraźna. Jasne, że trafią się pliki lepiej lub gorzej zakodowane, ale sprawdziłem w ten sposób przeszło dwadzieścia dobrze mi znanych utworów i zawsze lepiej wypadał format bezstratny (czyli "HiFi").

Po trzecie, trzeba dobrze wybrać na początku. Wprawdzie z każdej usługi można łatwo zrezygnować i przerzucić się na inną, ale nie przerzucą się nasze preferencje - oznaczeni wykonawcy, polubione albumy, zgromadzone playlisty. Po przejściu na nową platformę, trzeba będzie wszystko pracowicie ustawiać od początku i jeśli to bardzo dokuczało mnie (a przecież korzystałem z tych serwisów zaledwie przez trzy tygodnie!), to po roku chyba nie miałbym już samozaparcia do klikania i ustawiania...

Co zostaje?

Drogą eliminacji dochodzimy zatem do tego, że na placu boju zostały Tidal i Deezer, bo reszta serwisów nie oferuje (póki co) trybu "HiFi". Wprawdzie Spotify się niby przymierza i ma go wprowadzić w marcu jeszcze, ale pożyjemy, zobaczymy.

Chwilowo zatem postawiłem na Tidala, głównie dlatego, że wygodniej korzysta mi się w nim i z aplikacji mobilnej, i z komputerowej. Przyglądam się Spotify, bo ten serwis poznałem jako pierwszy i mam do niego sentyment - jeśli wprowadzi tryb "HiFi", to do niego wrócę.

Komentarze