[O] Michel Delving - Władca pierścieni

Wczoraj wieczorem miałem wielką przyjemność odbyć nostalgiczną podróż w lata dziewięćdziesiąte. Zaczęło się dość niewinnie - podczas przesłuchiwania jakiegoś utworu w serwisie SoundCloud jedna z fraz przypomniała mi nagranie, którego słuchałem namiętnie 20 lat temu. Głupie, ale zatęskniłem za przeszłością. Podobnie jak we wcześniejszym przypadku, postarałem się przypomnieć sobie wszystko, co wiem, żeby ustalić autora. Wiedziałem, że album był ilustracją muzyczną do książki (!) "Władca pierścieni", autorstwa jakoś nazwanego duetu, którego połowę stanowił Bartłomiej Dramczyk, którego z kolei znałem jeszcze z czasów Bajtka i Top Secret. Bartek zresztą obecnie pisze na łamach Piksela, więc przynajmniej było pewne, że nie odciął się zupełnie od życia publicznego. Chwila szukania na FaceBooku i... wysłałem do niego prośbę, czy nie ma gdzieś w archiwach rzeczonego albumu. Bo ja owszem, nadal go mam, ale po pierwsze jest na kasecie magnetofonowej, a po drugie - leży w szufladzie u Rodziców.

Odpowiedź przyszła bardzo szybko i Bartek, ku mojej radości, postanowił udostępnić mi nagrania. Tak oto wieczorem zgrałem sobie cały album do odtwarzacza i posłuchałem go do snu.

Tutaj mała dygresja - "Władca pierścieni" była jedną z najważniejszych powieści mojej młodości. Pamiętajmy, że w tamtych czasach nie było jeszcze filmowej adaptacji Petera Jacksona i świetnej ścieżki dźwiękowej Howarda Shore'a. Kiedy czytałem o przygodach Frodo, tłem dźwiękowym były nagrania Michel Delving i Marka Bilińskiego ("Dziecko słońca"). Słuchanie i czytanie tak się związały, że słuchając utworów, przypominam sobie fragmenty książek. To działa do dzisiaj. Naprawdę. Kilka razy autentycznie się wzruszyłem, gdy wczoraj znane niegdyś frazy wyskakiwały nagle z przeszłości.

Nie czuję się kompetentny do oceniania wartości muzycznej "Władcy pierścieni". Brzmienie kojarzy mi się z używaną w tamtym czasie przeze mnie Yamahą MU-50 (choć podejrzewam tu bardziej jakiegoś Rolanda SC-88), więc bez szału. W tym jednak przypadku zdecydowanie sprawdza się stara prawda, że muzyka to przede wszystkim emocje - i chociaż może nikt już nigdy tych nagrań nie odbierze w podobny sposób, to ja je bardzo lubię - takimi, jakie są. Warto było znów poczuć przyjemne ciarki przy "Ścieżce Umarłych" czy "Eowinie".

Na jeszcze jedno chciałbym zwrócić uwagę - ostatni utwór pt. "Lorien". To prawdziwa perełka ze względu na... obecność wokalu. Pięknego wokalu, śpiewającego fragment pieśni Galadrieli:

O złotych liściach śpiewam pieśń -
I oto na drzewie się złocą,
O wietrze śpiewam - i oto wiatr -
Patrz, jak gałązki łopocą.

Za słońcem słońc, za luną lun,
Gdzie morze miłe jest mewom,
Gdzie Ilmarinu piaszczysty brzeg -
Złociste wyrosło drzewo...

Pod wiecznej nocy rojem gwiazd
Złociło się w Eldamarze,
Tam gdzie wysoki kryje mur
Tirionu srebrzystą plażę...

Złociste listki błyskały wciąż
Na gałęzistych latach -
A tu, za działem rozległych mórz,
Łza elfów z łzą morza się brata...

A zima idzie - o, Lorien,
Bezlistne dni niby pręty,
Padają złote listki w toń -
A rzeka gna je w odmęty...

Nie wiem, kto to śpiewał (sprawdzę na kasecie przy okazji i dopiszę), ale głos jest wyjątkowo piękny i bardzo pasujący do treści. Chciałbym umieścić tutaj przynajmniej to jedno nagranie - zobaczymy, czy Bartek się zgodzi. Tymczasem włączę je sobie ponownie. A co!

Komentarze